Velo Baltica / trasa R10 rowerowa przygoda dla każdego!

Po tym, jak w ubiegłym roku wróciliśmy z rowerowej eksploracji Kaszub i Pomorza, od razu zaczęliśmy się zastanawiać gdzie by tu wyruszyć następnym razem.
I w sumie odpowiedź przyszła sama i szybko. Liznęliśmy wtedy tylko fragment  R10 i w związku z tym, że docierały do nas kompletnie sprzeczne opinie, dotyczące tej trasy, stwierdziliśmy, że chętnie wyrobimy (a raczej wykręcimy) sobie własną.
Okazja pojawiła się standardowo – przy zbliżającym się długim weekendzie, od kilku lat niezmiennie i stanowczo omijamy w takich okresach góry i tłumy i traktujemy rowerowe eskapady jako świetną alternatywę dla zatłoczonych górskich szlaków.

Co to jest R10?

Trasa rowerowa R10 (Eurovelo 10) to międzynarodowy szlak, który został poprowadzony wokół Morza Bałtyckiego, a jego polski odcinek nazywa się się Velo Baltica.
Prowadzi on ze Świnoujścia do Elbląga, ma długość ok. 530 km i dwa odcinki łącznikowe:

Planowanie i logistyka

Początkowo planowaliśmy trasę ze Świnoujścia na Hel. Oznaczałoby to, że z Helu musielibyśmy wrócić tramwajem wodnym do Trójmiasta (stąd mielibyśmy pociąg powrotny do Łodzi).
Niestety biletów na ten tramwaj nie można zakupić z wyprzedzeniem, ilość miejsc na rowery jest ograniczona, przestraszyliśmy się, że niedziela, Hel, długi weekend…mogą oznaczać kłopoty i po prostu nie zmieścimy się 😉

Zmieniliśmy zatem plan, który wyrysował się następująco:

  • niedziela -> dojazd z Łodzi pociągiem do Świnoujścia
  • poniedziałek -> jazda
  • wtorek -> jazda
  • środa -> jazda
  • czwartek -> jazda
  • piątek -> chcemy dojechać do Cetniewa / Władysławowa
  • sobota -> odpoczynek na miejscu
  • niedziela -> jazda z Cetniewa / Władysławowa do Gdyni, stąd powrót pociągiem lub busem do Łodzi.

Czy udało nam się zrealizować ten plan…zapraszamy do lektury 🙂

Pierwszy problem logistyczny

Podnieceni wizją wyjazdu, super sprawnie zakupiliśmy bilety na pociąg z Łodzi do Świnoujścia (z jedną przesiadką w Kutnie), widać wizja powrotu była już mniej ekscytująca gdyż jakoś zupełnie wyleciało nam z głowy, by zarezerwować bilety na powrót… 😉

Obudziliśmy się kilka dni przez planowanym wyjazdem, otworzyliśmy stronę PKP, rozkosznie myśląc, że bez problemu kupimy bilety z Trójmiasta do Łodzi dla siebie i naszych rowerów na niedzielę, kończącą długi weekend… BŁĄD!

W pociągu bezpośrednim – są miejsca dla nas, ale wyprzedano już te na rowery, szukamy zatem z przesiadkami. Na pierwszym odcinku wszystko super, na drugim – tylko jedno miejsce na rower.

Doszliśmy już do momentu, w którym chcieliśmy dojechać jednak do Elbląga i wrócić z czterema przesiadkami, ale kiedy i taka opcja nie wchodziła w grę bo w dwóch z czterech pociągów nie było już miejsc na rowery, wpadliśmy w lekką panikę 😉

Zmieniamy datę powrotu, miejsce, z którego chcemy wracać, no klapa po całości, brak miejsc!
Magistry turystyki… 😉

Przypomnieliśmy sobie, że kiedyś jadąc autostradą, widzieliśmy Flixbusa z bagażnikiem i rowerami – może to będzie opcja?
Uff! Udało się, jednak za sklerozę trzeba płacić: 400 zł za 2 bilety dla nas i rowerów – z Gdyni do Łodzi to kwota, jakiej się nie spodziewaliśmy. Żyćko!

Startujemy!

Przed nami ponad 10 godzin pociągowej podróży z Łodzi do Świnoujścia z przesiadką w Kutnie.
Pierwszy etap (mimo lekkiego stresu – jak się wtarabanimy z rowerami do wagonu) poszedł dość gładko.
Miejsca siedzące mieliśmy zarezerwowane w wagonie rowerowym, do którego łatwo się dostaliśmy.

Natomiast zawieszenie samych rowerów na hakach może być dość kłopotliwe i wymaga siły lub pomocy miłej osoby.
Nie wiem czy podróżując w ten sposób sama byłabym w stanie to zrobić 🙁

Natomiast wejście do drugiego pociągu (z Kutna do Świnoujścia) było dość traumatycznym przeżyciem. Dziki tłum już w korytarzu przy samym wejściu do wagonu, kompletny zator.
Kiedy już ludziom udało się przejść trochę dalej, a nam wejść, okazało się, że w wagonie rowerowym jest mnóstwo ludzi bez miejscówek, siedzących na ziemi, którzy nie bardzo mają jak nam ustąpić miejsca bo nie mają się gdzie przesunąć. Operacja zawieszania rowerów w takich okolicznościach była nie lada wyzwaniem, odetchnęliśmy z ulgą kiedy się udało, przed nami 6 godzin jazdy.

Dojechaliśmy do Świnoujścia ok. godz. 21 i od razu udaliśmy się na prom, aby przeprawić się na drugą stronę miasta. Dla nas to przygoda 😉
Przystań znajduje się przy samym dworcu PKP, prom jest darmowy i kursuje często.

Po kilku minutach byliśmy już na drugim brzegu i przed 22 udało nam się dojechać do wynajętej na pierwszą noc kwatery.

 

Dzień pierwszy

Poniedziałek przywitał nas dość niepewną aurą. Sporo chmur i niezbyt optymistyczne prognozy. Jak się później okazało tak naprawdę każdego dnia będziemy się ścigać z burzami, co mocno wpłynęło na pierwotny plan wyjazdu.

Aby rozpocząć tak porządnie i symbolicznie, postanowiliśmy dojechać do granicy polsko-niemieckiej, gdzie oficjalnie rozpoczyna się polski odcinek Velo Baltica.

Szybka kawa, aby Jadzia było w dobrym nastroju, spojrzenie na morze i ruszamy!

Aby przejechać całą zaplanowaną trasę z komfortem, założyliśmy, że codziennie pokonamy ok. 80 km, zatem pierwszego dnia chcieliśmy dojechać w okolice Mrzeżyna (+/- 90km).

Rowerowanie z namiotem daje niesamowitą elastyczność, wybór campingu zostawiamy zazwyczaj na koniec dnia – gdzie dojedziemy, tam śpimy.
Trasa od samego początku jest bardzo urokliwa, wjeżdżamy na teren Wolińskiego Parku Narodowego, zachwycamy się lasami i przeklinamy komary, które wydają się być mutantami w amoku. Nie ma mowy, aby zatrzymać się na siku, czy też krótki odpoczynek, pożarły by nas w całości. Specyfik o popularnej nazwie OFF średnio sobie radzi, zatrzymujemy się na szybkie zdjęcie i wio!

Kiedy tylko wyjechaliśmy z lasu, zerknęliśmy na radary i ujrzeliśmy szeroką komórkę burzową, zmierzającą w tę stronę pomorza od południa. Wiedzieliśmy, że nasze ścieżki się przetną, pytanie tylko kiedy… Sielska jazda z podziwianiem trasy, zamieniła się w sprawne kręcenie, aby dojechać do bezpiecznego miejsca. I W ten oto sposób spędziliśmy prawie 3 godziny w wiacie z towarzyszącą burzą, która nie chciała odejść.

Kiedy tylko przestało padać, ruszyliśmy dalej, niestety trasa z oczywistych powodów była pełna błota i kałuż, bardzo się ochłodziło, a my po kilku kilometrach jazdy byliśmy totalnie zmarznięci
i przemoczeni. Dojechaliśmy do Międzywodzia, zafundowaliśmy sobie ciepły obiad i zdecydowaliśmy, że rozbijanie namiotu i nocleg pod chmurką nie ma sensu. Na szczęście udało nam się szybko znaleźć kwaterę w rozsądnej cenie. Wysuszyliśmy ekwipunek, ogrzaliśmy się, przenocowaliśmy i z nadzieją wypatrywaliśmy prognoz na kolejne dni.

Plan: Świnoujście -> Mrzeżyno +/- 90 km
Realizacja: Świnoujście -> Międzywodzie ok. 50 km

Dzień drugi

Niestety pierwszego dnia burzowa pogoda sprawiła, że przejechaliśmy tak naprawdę połowę zakładanej trasy, mieliśmy sporo do nadrobienia, ale na totalnym luzie. Nie ma co się stresować rzeczami, na które nie mamy wpływu, cieszymy się wspaniałym czasem!

Planujemy dziś dojechać do Ustronia Morskiego, ale czy się uda…zobaczymy…

Trasa zahacza o dość popularne miejscowości – Dziwnów, Dziwnówek, Rewal… mimo, że zbliża się długi weekend, nie ma tłumów, wręcz przeciwnie, wydaje nam się, że jest wręcz pusto – to tylko na plus!

punkt widokowy w Darłówku

Generalnie spora część trasy poprowadzona jest w pewnej odległości od morza, czasem po prostu zbaczaliśmy, aby posiedzieć przy plaży i zrelaksować się.

Sprawnie dojechaliśmy do Mrzeżyna, gdzie po zakupach w spożywczaku, przysiedliśmy na ławce na śniadanie. To kolejny komfort jazdy blisko cywilizacji – nie musieliśmy ‘dźwigać’ w sakwach zapasów jedzenia, czy wody, wszystko kupowaliśmy na bieżąco.

Mrzeżyno

Kolejne spojrzenie w niebo i na radary…zbliża się burza, sroga burza.
Oby nie było powtórki z wczoraj, mamy nadzieję, że szybko przejdzie, a trasa ładnie wyschnie 😉

W śniadanku towarzyszy nam przemiły żebro-gość. Dostał spory ładunek głasków i smaczków i nagle, akcja – ewakuacja.
Lunęło jak z cebra. Prędko spakowaliśmy się i znaleźliśmy bar, w którym mogliśmy przeczekać deszcz.

Kolejny dłuższy, przymusowy przystanek… Po 2 godzinach ruszamy dalej, pilnując, aby zachować dystans między sobą.
Osoba z przodu porządnie ochlapywała tę za sobą 😉

Zaczęła się pogodowa karuzela… Słońce, deszcz, słońce, burza, co chwilę szukaliśmy jakiegokolwiek zadaszenia, co chwilę ruszaliśmy, pewni, że już ‘po wszystkim’.

W okolicach Dźwirzyna przejeżdżamy przez pięknie położoną kładkę nad wydmą o nazwie ‘Patelnia’ – to naprawdę ładne miejsce, z tarasem widokowym, idealne na odpoczynek.

kładka nad wędrującą wydmą w Dźwirzynie

W Kołobrzegu odcinek trasy prowadzi bardzo blisko morza, dodatkowo warto zatrzymać się przy Ekoparku Wschodnim – jest to niezwykle urokliwe miejsce – użytek ekologiczny, ostoja ptaków.

Zostało nam już kilka kilometrów do Ustronia, w którym sprawnie znajdujemy świetny camping.
Bardzo czyste łazienki, pomieszczenie z super wyposażoną kuchnią, świetlica, w której można na spokojnie zjeść swój posiłek, bardzo fajna ekipa.

Camping pod brzozami  
Koszt za nas + namiot: 80 zł.

Dzień trzeci

W nocy trochę padało, na szczęście mamy prosty i niezły patent na osuszanie rano namiotu – ściereczki z mikrofibry.
Dobrze chłoną wodę, szybko schną – polecamy!

To było niesamowicie ważne dla nas odkrycie podczas poprzedniej wyprawy. Ile razy do tej pory czekaliśmy po kilka godzin aż namiot wyschnie z rosy lub po nocnym deszczu…
Zbieramy się sprawnie, mamy piękne okienko pogodowe, bardzo dobre prognozy, chcemy dziś dojechać do Jarosławca .
Zatrzymujemy się po ok. 20 km na śniadanie w rejonach Mielna, o którym słyszeliśmy wiele szalonych legend.
Tłumów nie ma, zatrzymujemy się przy jeziorze Jamno i ruszamy dalej.

Kierunek – Dąbki, trasa R10 ewidentnie ‘objeżdża’ jezioro Bukowno od południa.
Znamy te rejony i wiemy, że jest poprowadzona ścieżką, ale wzdłuż bardzo ruchliwej szosy.

Bierzemy lupę, przyglądamy się mapie google i jesteśmy prawie pewni, że wzdłuż morza jest jakaś leśna ścieżka.
Powinno być ładniej i na pewno szybciej…
Może i powinno, ale nie było. Po kilkuset metrach wygodna ścieżka zaczęła zanikać, tempo jazdy spadało, komary zaczęły nas mordować, piachy uniemożliwiały jazdę, rozwód konkubencki wisiał na włosku, wielka decyzja – przechodzimy na plażę i to nią będziemy kontynuować ‘jazdę’ aż do Dąbkowic.

Mateusz postanowił się wykąpać, szacun bo dla mnie temperatura wody była za niska nawet do patrzenia na nią 😉
I był to super czas, totalnie pusta plaża, piękna pogoda, szybko zapomnieliśmy, że chwilę wcześniej prawie się pozagryzaliśmy 😉

Były takie odcinki plaży, które umożliwiały wolną jazdę, zawsze tak lepiej niż pchać rower 😉

Po ok. 3 km widzimy wyjście z plaży i przenosimy się na wygodną ścieżką z Dąbkowic do Dąbek.

Po drodze mijamy kanał Szczuczy, łączący jezioro Bukowo z morzem. Leśną asfaltówką docieramy do Dąbek i robimy sobie przystanek nad jeziorem na kawę.

Tuż przed Jarosławcem trasa R10 prowadzi przez wał na mierzei na jeziorze Kopań.
Jest to bardzo ładny fragment trasy, z którego dobrze widać morze.

Po dniu pełnym pięknych wrażeń dojeżdżamy do Jarosławca, znajdujemy szybko na mapie pole namiotowe, które jak się za chwilę okaże ma super klimat, czuliśmy się jakbyśmy spali u babci w ogródku.
Pani Janina, przemiła gospodyni oprowadziła nas po terenie wokół swojego domu.
Może nie jest nowocześnie, pachnie PRL-em, ale łazienki były czyste, z ciepłą wodą,  drewniany domek z kuchenką, czajnikiem, prądem do podładowania sprzętów.

Pole namiotowe Janina Bętkowska –Szumniak 
Cena za nas i namiot: 50 zł!

Dzień czwarty

W czwartek chcieliśmy dojechać do Łeby, niestety prognozy znów były niekorzystne i od rana mieliśmy spore wątpliwości czy to się uda…

Wyruszyliśmy przed godziną 9, trasa prowadziła na zmianę szutrowymi i asfaltowymi ścieżkami.

Mniej więcej na wysokości jeziora Gardno zatrzymaliśmy się, aby sprawdzić gdzie są burze. Niestety… zbliżał się niezły armagedon i dalsza podróż w kierunku Łeby byłaby mocno nierozsądna.

Zrozumieliśmy, że szukamy pola namiotowego na nocleg, a nie miejsca do przeczekania. I dobrze bo jak się później okazało burza i deszcz uniemożliwiłyby już tego dnia dalszą jazdę.

Wujek google wskazał nam Bazę pod lasem  pod Smołdzinem i tam się prędko udaliśmy. Żwawo bo już zaczynało w oddali grzmieć. Miejsce, do którego dojechaliśmy wydawało się być opuszczone i mocno zaniedbane. Z jednej strony fajny, hippisowski klimat, z drugiej trochę przerażający 😉 Dziwne rzeźby – instalacje, trochę brudno, ale nic to, ważne, że możemy rozbić namiot i bezpiecznie przenocować.

Byliśmy przekonani, że to darmowe miejsce, o które dbają turyści (na wzór górskich wiat), jednak coś nas tknęło kiedy zobaczyliśmy tabliczkę z numerem telefonu opiekunki. Okazało się, że to czyjaś prywatna inicjatywa (w okolicach posiadłości), mocno prowizoryczna, za którą przyszło nam zapłacić w sumie 70 zł.

Nie zrozumcie nas źle, nie chodzi o brak prądu, bieżącej wody, zasięgu, czy wygód… znacie nas, lubimy jak jest swojsko!

Jednak jeśli ktoś decyduje się na dodatkowy (obok stadniny) prywatny biznes w postaci pola namiotowego, tworzy klimat, budując wyposażenie z rzeczy z odzysku (opony, fotele kinowe…), a jednocześnie wokół jest śmietnik ze starych sprzętów, łazienki tak brudne i zagrzybione, że już lepiej umyć się jakkolwiek deszczówką i bierze za to standardową dla campingu kwotę to jednak czujemy, że coś jest nie tak.

Nocowaliśmy z przyjemnością na klimatycznych, bieszczadzkich polach. Też bez zasięgu, ciepłej wody, skromnie, ale serdecznie i czysto…

Nie spędziliśmy tej nocy sami, chwilę po nas przyjechały dwie rodziny, który urządziły na łące niezłą balangę, było wesoło i głośno 😉

Dzień piąty

Piątek przywitał nas pięknym słońcem, zaczęliśmy się zastanawiać jak dalej poukładać naszą wycieczkę.
Z burzowych przyczyn nie udało nam się dojechać wczoraj do Łeby.

Nasz wstępny plan zakładał, że w piątek dojedziemy do Cetniewa, a w sobotę zrobimy sobie dzień wolny.
Jednak dystans 100 km przy tak burzowej aurze, która wymusza dłuższe postoje, wydawał się nierealny.
 Zdecydowaliśmy, że spróbujemy chociaż dojechać do Dębek, bardzo nam zależało, aby w sobotę poleniuchować.

To był wielogodzinny wyścig z pogodą, na szczęście wygrany :). Jednak z tego powodu nie zrobiliśmy tego dnia w sumie ani jednego zdjęcia.

Rozbiliśmy namiot na 2 noce na Campingu Berszowisko , które ma niskie oceny, czego kompletnie nie rozumiemy.
Mega czyste sanitariaty, bardzo miła obsługa, olbrzymi teren, na którym każdy znajdzie dla siebie odpowiednie miejsce.
Za 2 noce (my + namiot) zapłaciliśmy łącznie 120 zł!

O Dębkach słyszeliśmy sporo złych opinii, że tłumy, kluby, głośno. Być może trafiliśmy tu przed sezonem, z drugiej strony jest piątek, długi, czerwcowy weekend.

Nam się tu bardzo podobało, bez problemu znaleźliśmy knajpę z wegańskim obiadem, piękna plaża, mało ludzi, dobra kawa, kramiki z etniczną biżuterią (Jadzia happy!).

Mateusz zajął się serwisem naszych rumaków, którym pobyt na plaży nigdy nie służy, dużo spacerowaliśmy i korzystaliśmy z pięknej pogody. Dzień odpoczynku był nam bardzo potrzebny przed powrotem i cieszymy się, że tak to sobie właśnie ułożyliśmy.

W niedzielę wyruszyliśmy w stronę Gdyni, skąd popołudniu mieliśmy busa do Łodzi.
To był pierwszy dzień z wiatrem w plecy i jechało się po prostu wyśmienicie 🙂

Baliśmy się trochę wzniesień przed Trójmiastem, ale wietrzny doping nieźle nas wspomógł 🙂

Tego dnia zależało nam na czasie – dlatego najpierw zamieniliśmy część trasy R10 na szybszą opcję asfaltową, niestety to była droga pełna pędzących aut, prędko wróciliśmy na dobry tor 🙂
Flixbusy mają z tyłu specjalne bagażniki, z pomocą miłego pana kierowcy udało się zamontować nasze rumaki i tak oto rozpoczęliśmy ostatni etap podróży – powrót do domu w Łodzi.

Podsumowanie

Zacznijmy od założonego planu i trasy, którą faktycznie udało nam się przejechać.

PLAN NR 1

Pierwotny plan był taki, że w poniedziałek wyruszymy ze Świnoujścia, w piątek dojedziemy na Hel.

  • poniedziałek: ruszamy ze Świnoujścia
  • piątek: dojeżdżamy na Hel 
  • sobota: odpoczynek
  • niedziela: tramwaj wodny z Helu do Sopotu i stąd pociąg do Łodzi

W związku z tym, że nie można zakupić biletów na tramwaj wodny z wyprzedzeniem, baliśmy się, że w długi weekend będzie tam sporo ludzi i nie będzie miejsca dla nas i rowerów – spore ryzyko.

PLAN NR 2

Skoro zdecydowaliśmy, że omijamy Hel w długi weekend, zaplanowaliśmy trasę ze Świnoujścia do Gdyni.

  •  poniedziałek: ruszamy ze Świnoujścia
  • piątek: dojeżdżamy do Cetniewa 
  • sobota: odpoczynek
  • niedziela: jedziemy z Cetniewa do Gdyni, skąd mamy busa do Łodzi

CO SIĘ UDAŁO?

Burzowa aura dała nam kilka pstryczków w nosy, mieliśmy sporo przymusowych postojów, nie każdego dnia przejechaliśmy tyle kilometrów, ile założyliśmy. Finalnie nasz tydzień wyglądał następująco:

  • poniedziałek: Świnoujście -> Międzywodzie, ok. 50 km
  • wtorek: Międzywodzie -> Ustronie Morskie, ok 85 km
  • środa: Ustronie Morskie -> Jarosławiec, ok. 77 km
  • czwartek: Jarosławiec -> Baza pod lasem koło Smołdzina, ok.  55 km
  • piątek:  Smołdzino -> Dębki, ok. 87 km
  • sobota: relaks
  • niedziela: Dębki -> Gdynia, ok. 65 km

Łącznie przejechaliśmy ok. 420 km
Opieramy się na naszych licznikach – czyli faktycznie przejechanym dystansie, a nie sztywnych wskazaniach mapy. Czasem gdzieś zboczyliśmy na plażę, czy do sklepu, ale nasz dystans na pewno jest bardzo zbliżony do tego na mapie.

Gdyby w poniedziałek i czwartek nie zatrzymały nas burze z ulewami, być może moglibyśmy dojechać dalej i mieć np. też piątek wolny. Ale po co gdybać? Nie pojechaliśmy na żadne wyścigi lecz po spory ładunek frajdy i super doświadczeń.

CO ZE SOBĄ ZABRALIŚMY

  • namiot trójka – waga: 2,5 kg
  • maty samopompujące
  • śpiwory
  • sakwy 60 litrów / 700 gram
  • uchwyt + etui na telefon i powerbank, aby w czasie jazdy móc korzystać z map
  • zainstalowana w telefonie aplikacja Naviki
  • kuchenka na paliwo stałe + paliwo stałe
  • opony uniwersalne, ale z bardziej agresywnym bieżnikiem, dającym większy komfort na piachach i szutrach

Jedzenie: trasa cały czas poprowadzona jest blisko miejscowości. Jedzenie i wodę uzupełnialiśmy na bieżąco, nie było sensu ‘dźwigać’ w sakwach większych zapasów.

Noclegi: mieliśmy ze sobą namiot, co dawało ogromną elastyczność i świadomość, że zanocujemy po prostu tam, gdzie dojedziemy. Zatem kilka kilometrów przed planowanym finiszem, szukaliśmy w internecie miłych campingów i na spontanie decydowaliśmy się na dane pole namiotowe. Jedyny zaplanowany i opłacony wcześniej nocleg to kwatera w Świnoujściu, do którego dojechaliśmy pierwszego dnia z Łodzi ok. godz. 21.

Aplikacje pogodowe: kluczowym dla nas było, by widzieć nie tylko prognozy, ale przede wszystkim sytuację na żywo – czyli gdzie aktualnie jest deszcz lub burza i w jakim idzie kierunku. Tutaj świetnie się sprawdziły strony WINDY oraz BLITZORTUNG

Aplikacja z mapą: trasa R10 jest naprawdę świetnie oznaczona. Mijaliśmy mnóstwo znaków pionowych lub poziomych na ścieżkach. Dzięki temu tak naprawdę nie było potrzeby uruchamiania dodatkowej nawigacji w telefonie.

Oświetlenie: mega ważna rzecz, o której wielu rowerzystów zapomina w dzień. A dopiero z perspektywy kierowcy można odczuć jak często  (np. na zalesionej drodze) rowerzyści są mało widoczni. Mamy po 2 komplety lampek – na przód i tył. Jedne na dzień (na baterie), drugie – mocniejsze na wieczór – z opcją ładowania. Bezpieczeństwo!!!

Ciuchy: wiadomo – im mniej, tym lżej 😉 Oboje z Mateuszem mieliśmy podobne zestawy:

– 2 koszulki termoaktywne, oczywiście z naszego asortymentu 😉
– 1 longsleeve
– 1 bluza typu softshell
– chusta wielofunkcyjna
– spodenki kolarskie z żelową, dobrą pieluchą
– długie getry do spania lub chodzenia
– ciuch na dzień relaksu lub podróż pociągiem: koszulka bawełniana + spodenki
– bielizna na zmianę

Nie mieliśmy żadnej odzieży stricte przeciwdeszczowej, ani peleryn, wyszliśmy z założenia, że w deszczu jeździć nie będziemy.

Podsumowując – był to dla nas piękny czas. Velo Baltica to świetna opcja również dla osób chcących rozpocząć przygodę z rowerowaniem z sakwami. Można przejechać całość lub tylko jej fragment jeśli nie dysponuje się dłuższym urlopem.

Całość jest prosta technicznie, świetnie oznaczona, jeśli nie jest poprowadzona tuż przy morzu to urokliwymi leśnymi lub polnymi ścieżkami. Przeważająca część to twarda, asfaltowa, betonowa lub szutrowa nawierzchnia. Tylko 2 razy się zakopaliśmy w piachach i trzeba było zsiąść z rowerów, co po kaszubskich przygodach było miłą odmianą J Po drodze mnóstwo kwater, pól namiotowych, sklepów.

Mimo, że trasa jest bardzo popularna to w czasie, kiedy my nią jechaliśmy (czyli przełom maja i czerwca) turystów i rowerzystów było naprawdę mało, komfort jazdy –  super, widoki piękne.

Tylko pogoda…ale na nią wpływu nie mamy, wystarczyło się trochę do niej dopasować, by zbudować kolejne wspaniałe wspomnienia.