Krótka historia o kolejnym, spełnionym marzeniu

W naszej pracy jest bez wątpienia wiele rzeczy, na które mamy ogromny wpływ, ale są i takie momenty, kiedy coś się po prostu dzieje.
Tak jest często z pomysłami, które są oczywiście wypadkową naszych pragnień, obserwacji i podróżniczych inspiracji, ale na próżno próbować przewidzieć kiedy coś kreatywnego zakiełkuje w naszych głowach.

Świece sojowe zawsze nam towarzyszyły w domu – o każdej porze roku, dużo ich paliliśmy, sporo o nich i przy nich rozmawialiśmy, planując kolejne działania i wyprawy.

I nadszedł ten dzień, ten ważny i odpowiedni czas, kiedy Mateusz wypowiedział po prostu na głos: „Zróbmy świece sojowe, ale takie ‘po naszemu’!”
Marzenie zostało zwerbalizowane, oboje zaczęliśmy wizualizować efekt końcowy i okazało się, że wyobrażenie o naszej świecy jest zgodne i piękne.

Wiedzieliśmy, że świece chcemy tworzyć sami – od początku do końca, że mają być sojowe, wegańskie, oparte tylko na olejkach eterycznych i że powstaną z wtórnie wykorzystanych materiałów.

Nie było mowy o kupowaniu pojemniczków i wieczek – jest tyle szkła na śmietnikach, damy drugie życie butelkom!

Po wielu mniej i bardziej udanych próbach cięcia oraz szlifowania, doszliśmy do tego, że najlepiej sprawdzi się bardzo popularny model – wino 0,7 l

Pisząc o mniej udanych próbach, mamy na myśli np. spaloną wiertarkę i namiętnie pękające szkło.
Ale skoro udało się ustalić idealny kształt butelek, rozpoczęliśmy proces ich zdobywania.

Eksploracja okolicznych kontenerów z segregacją, rozpuszczenie wici wśród znajomych, którym dożywotnio zapewniamy anonimowość , współpraca z miejscowymi restauracjami…

Skoro już wiecie skąd bierzemy ‘towar’, zabieramy się do pracy!

Zaczynamy od usunięcia etykiety – stanowczo i delikatnie – tak, by nie porysować szkła.
Namoczenie butelek ułatwia sprawę, na tym etapie również staramy się myśleć pro-ekologicznie – dlatego najpierw leżakują one w misce w naszym ogrodzie i kąpią się w deszczówce.

Teraz czas na jeden z najważniejszych etapów – precyzyjne cięcie, które wymaga skupienia i wprawy, a tych cech Mateuszowi z pewnością nie brakuje.

Tu nie ma miejsca na pomyłkę, najpierw trzeba dokładnie wymierzyć linię cięcia, aby w gotowej świecy zmieściło się 200 g wosku i aby nie była ona za wysoka – bo nie zmieści się do woreczka i pudełka.
Wspominaliśmy o precyzji? Powtórzymy zatem – to kluczowy moment w całym procesie, razem sprawdzamy czy dobrze wyliczyliśmy na jakiej wysokości przetniemy szkło i jeśli jesteśmy pewni – działamy!

Uff! Udało się, możemy oddychać
Teraz będziemy trochę hałasować, przecięte butelki trzeba bardzo dokładnie wyszlifować.
Długo szukaliśmy idealnej szlifierki, która nie zrujnuje naszego budżetu, odpowiedniej gramatury papieru ściernego – ten proces również wymagał dojścia do wprawy, aby praca, która jest niezwykle czasochłonna, była komfortowa.

Jedno jest pewne – po szlifowaniu, ucięta butelka przechodzi u nas najbardziej skrupulatną kontrolę jakości. Gładzimy, dotykamy, miziamy ranty, które mają być idealnie gładkie.
Maszyna zapewnia tak zwany ‘pierwszy szlif’, natomiast całość wykańczamy ręczną frezarką i papierem ściernym, co pozwala z większą precyzją opracować konkretne miejsca.

Kiedy pojemniczki są gotowe, musimy je bardzo dokładnie umyć i usunąć wszystkie opiłki i zabrudzenia.
Czas przygotować wieczka. Bardzo długo zastanawialiśmy się jakie drewno będzie się najlepiej nadawało oraz skąd je brać, aby uniknąć kupowania standardowych desek w typowym markecie budowlanym.

Pomyśleliśmy o najbliższym tartaku i dębinie, której drewno jest szlachetne i będzie można wypalić na nim nasze logo.
Wyruszyliśmy w drogę, po wyczerpującej rozmowie z właścicielem tego miejsca, okazało się, że wystarczy, że na desce jest pęknięcie, za dużo sęków lub, że została krzywo ucięta, aby stała się odpadem, przeznaczonym jedynie na opał. Dla nas to prawdziwy skarb!

Jeździmy więc tam co kilka miesięcy, szukamy tych ‘najbrzydszych’ desek, z których nikt już nic nie zrobi i tworzymy przykrywki, które stają się nieodłączną częścią naszych świec sojowych.

Wyciąć kółko, podszlifować, wypalić logo i gotowe!
Ach! Gdyby to było takie proste…

Ten proces jest zdecydowanie najbardziej czasochłonny – przede wszystkim dlatego, że nasze wieczko ma 2 średnice, aby jedna jego część ‘wpadła’ do pojemniczka.
Nie dysponujemy profesjonalnym sprzętem stolarskim, nie mamy dużych maszyn lecz takie – domowe, które Mateusz musiał przystosować do intensywnej eksploatacji.

Nie wszystko idzie zawsze po naszej myśli, czasem wiertarka się przegrzeje i trzeba przerwać pracę, czasem lunie deszcz (nie mamy jeszcze warsztatu, działamy w ogrodzie), bywa też tak, że dłonie bolą od hurtowego szlifowania i praca idzie dużo wolniej, ale efekt końcowy zawsze jest dla nas wielką motywacją.

Kiedy zakończymy drugą kontrolę jakości i upewnimy się, że wieczka są idealnie gładkie – bez zadr i nierówności, przygotowujemy się do wypalenia naszego logo.

Nie zliczymy ilości prób, zakończonych totalnym niepowodzeniem. Rozgrzany stempel, przytrzymany na drewnie za długo – klapa! Dociśnięty za mocno…za słabo, za krótko.
Mijały kolejne dni, a my nie mogliśmy osiągnąć efektu powtarzalności, domowe warunki nie sprzyjały.
Jednak po kilku tygodniach udało się, ustaliliśmy na którym palniku i jak długo nagrzewamy stempel, jak mocno i jak długo dociskamy go do drewna, dzięki temu, na tym etapie nie popełniamy już błędów.

Kiedy nasza Droga wolna jest już na wieczku – czas na finalne szlifowanie papierem ściernym, z jednej strony taka ręczna robota zapewnia precyzję, z drugiej…. Po kilku godzinach palce puchną i proszą o odpoczynek.

W międzyczasie Martyna z Mamą szyją lniane woreczki, aby świeca była ładnie zapakowana. Skąd bierzemy materiał?
Zaczęło się od starych zasłon, obrusów, które dostaliśmy od przyjaciół, jeździmy po lumpeksach, znajomi podrzucają znalezione w szafie spodnie, poszewki – wszystko się przyda!

Proces zalewania świec woskiem sojowym, tworzenie zapachów z olejków eterycznych, intencje – tym się zajmuje Martyna i jest to jej intymny czas i niech tak zostanie!

Kiedyś usłyszeliśmy, że wszystko sobie w tej naszej pracy utrudniamy. Pojemniczki na świece można kupić, zamiast ciąć i szlifować butelki, etykiety zamawia się w drukarni, co jest wygodniejsze od drukowania i wycinania w domu… bo przecież czas to pieniądz!

Drewniane wieczka z silikonową uszczelką można dostać bez problemu, my jednak gromadzimy odpady z tartaku, by samodzielnie stworzyć przykrywki.

W pyle, hałasie i wielkiej radości!

To są pierwiastki, z których chcemy budować naszą Drogę wolną.

Jeśli chcesz zobaczyć jak wyglądają GOTOWE ŚWIECE, zapraszamy Cię do naszego SKLEPU.

Być może któraś z nich Cię zawoła i zechcesz ją podarować sobie lub komuś bliskiemu.

Z miłością!

Martyna i Mateusz