Schronisko położone jest na wysokości 2501 m n.p.m. i może być super bazą obserwacyjną lub wypadową na otaczające je trzytysięczniki. Naszym celem ma być Kreuzspitze (3455 m n.p.m.), ale najpierw zameldujmy się.
Nocleg rezerwowaliśmy przez internet w sali wieloosobowej na materacach i w związku z tym, że podczas tej operacji system wymagał podania nr karty (w celu jej weryfikacji), byliśmy pewni, że kartą w schronisku można płacić lub, że z tej właśnie karty zostaną pobrane środki.
I całą sytuację możemy śmiało nazwać przygodą bo dalszego jej przebiegu nie przewidzieliśmy. W schronisku można płacić tylko gotówką, której mieliśmy wystarczającą ilość na opłacenie tego noclegu, ale ani euro więcej na zakup pićku czy jedzenia podczas dalszego pobytu.
Kłaniamy się w pas obsłudze tego miejsca, której postawa nie tylko nas uratowała, ale po ludzku wzruszyła. Kiedy pan usłyszał, że po opłaceniu noclegu, zostaniemy bez grosza, z totalnym luzem i zaufaniem zaproponował, że po prostu wystawi nam za nocleg rachunek i jak zejdziemy do miasta to zrobimy przelew.
Absolutnie nie spodziewaliśmy się takiej propozycji, a przede wszystkim takiej porcji zaufania.
Dziękujemy!
A jak już przy zaufaniu jesteśmy – w piwnicy znajduje się pomieszczenie, w którym należy zostawić buty i sprzęt. Na stołówkę nie wolno wchodzić z plecakami, po schronisku należy chodzić w kapciach – te rozwiązania są już wprowadzane w Polsce, niestety zdarzają się przykre kradzieże.
Oczywiście nie mamy informacji jak z kradzieżami w schroniskach jest w Austrii – nie będziemy wysnuwać nie popartych wiedzą wniosków, jednak wiemy jedno – górska kulturka jest na najwyższym poziomie.
Punkt godzina 22 – jadalnia zamknięta, nie ma imprezki przed schroniskiem, ani obok, ani nad, ani w korytarzu, nie ma wrzasków, libacji, wszyscy grzecznie w łóżkach śpią!
To dla nas nowość – czujemy, że wszystkim zależy, aby się porządnie wyspać przed nadchodzącą wędrówką, a nie zabawić…
Śniadania są wydawane od godz. 6 do 7:30, wszyscy wstają bardzo wcześnie, ogarniają się bardzo cicho i naprawdę czuć, że każdy bardzo się stara, aby nikomu nie przeszkadzać.
Zanim jednak przyszedł poranek, ok. godz. 2 w nocy obudził mnie potworny ból głowy. Choruję na migrenę od kilkunastu lat i wiem, że osobom, którym ten temat, nie jest obcy, nie muszę tłumaczyć, że to nie jest po prostu ból głowy.
Poczułam od razu problemy z błędnikiem, które niestety skończyły się wymiotami.
Wiedziałam, że nie jest dobrze i że nasze poranne wyjście w góry stoi pod znakiem zapytania.
Nie… ja już wtedy wiedziałam, że jest niemożliwe…
Dużo piłam, wzięłam pyralginę, ale rano rozpoczął się niestety dramat.
Nie byłam w stanie ruszyć się z łóżka, a musiałam bo wymioty towarzyszyły mi do wieczora.
To był bardzo trudny dla mnie czas. Nie tylko z powodu dolegliwości, ale również uczucia żalu i niesprawiedliwości.
Na wycieczki górskie mieliśmy na miejscu tylko 2 dni, z czego jeden spędziłam w okropnych męczarniach.
Dlaczego??? To takie niesprawiedliwe!!! Złość, frustracja, bezradność…
Popsułam nasz wyjazd (co za absurd!), Mateusz przeze mnie siedzi w schronisku…
Znalazłam w sobie jednak dojrzałość, dzięki której przyjęłam, że widocznie coś się miało złego w górach wydarzyć i kosmos postanowił mnie unieruchomić… Pomogło!
Dopiero późnym wieczorem zaczęłam ‘wracać do żywych’, zrobiłam się troszkę głodna i marudna – to był znak, że zdrowieję 😉
Normą jest to, że po ataku migreny zawsze czuję się bardzo słabo i tak z ręką na sercu – to nie był idealny dzień na wchodzenie na taki szczyt.
Potrafię jednak podejść do tematu odpowiedzialnie i nigdy nie naraziłabym świadomie Mateusza na kłopoty związane np. z tym, że mimo, iż czuję się fatalnie, pcham się do góry, a potem – klops!
Czułam, że mogę iść, ale po prostu rozsądnym tempem, bez szaleństw i z częstymi odpoczynkami, nigdzie się przecież nie spieszyliśmy (czas wejścia na szczyt ze schroniska to ok. 3,5h).
O wodzie nie trzeba mi przypominać bo zawsze – podczas wszelkich aktywności bardzo chce mi się pić i wlewam w siebie hektolitry płynów, karcąc współtowarzyszy, którzy tego akurat nie robią 😉