Kreuzspitze (3455 m n.p.m.) – opis szlaku na szczyt w Alpach Otztalskich w Austrii

Nareszcie… po 6 latach zdecydowaliśmy się ponownie wyruszyć w Alpy i ponownie spróbować wejść na Kreuzspitze.
To była ważna, sentymentalna i piękna podróż, będąca powrotem do wspomnień o początkach naszej relacji.

Zacznijmy od roku 2017

W czerwcu 2017 r. – miesiąc przed planowaną wyprawą do Gruzji postanowiliśmy, że wyjedziemy wspólnie na kilka dni w góry wysokie,
aby się trochę rozruszać.

Mateusz od razu zaproponował Alpy, w których nigdy wcześniej nie byliśmy, miała to być również nasza pierwsza, wspólna droga jako oficjalnej pary 😉
Wybór regionu, szczytu pozostawiłam Mateuszowi, który zaproponował Kreuzspitze w Austrii (3455 m n.p.m.) – piękną górę z przystępną opcją wejścia.
 I cała ta podróż była dla nas odkryciem zupełnie nowego oblicza gór.

Pierwszy raz byliśmy w górach tak daleko, pierwszy raz w tak wysokich górach, pierwszy raz doświadczaliśmy takich przestrzeni no i do tego – pierwszy raz z tymi zachwytami byliśmy razem.
Nie będziemy oryginalni i nie zaskoczymy Was – Alpy są piękne, zawstydzająco dostojne, a ich rozległość gwarantuje znalezienie trasy odpowiedniej do doświadczenia.
Jeśli myślicie już o wyższych partiach niż Tatry, z całych serc polecamy Alpy Otztalskie – są daleko, ale ugoszczą Was pięknymi dolinami, przestrzeniami i szlakami.
Podczas tej wyprawy nie udało nam się wejść na sam szczyt Kreuzpitze, na przełęczy pod wierzchołkiem zdecydowaliśmy o odwrocie. Zalegający, mokry śnieg, silny wiatr i mocne zamglenie nie zachęciły nas do kontynuowania wędrówki, mimo że od wierzchołka dzieliło nas ok. 20 minut.

To była bardzo rozsądna decyzja, nigdy jej nie żałowaliśmy, ale wróciliśmy z łaskoczącym uczuciem, że pragniemy spróbować kiedyś raz jeszcze.

Wracamy na Kreuzspitze 6 lat później

Tak naprawdę powrót na ten alpejski szlak przekładaliśmy kilka razy (głównie z powodu pandemii i związanych z nią obostrzeń),
ale w tym roku ustaliliśmy, że upragnioną decyzję o tej wrześniowej podróży podejmujemy ‘na sztywno’ i basta!

Co zrobiliśmy inaczej?

  • PODRÓŻ -> Tym razem zdecydowaliśmy się na nocleg i odpoczynek po drodze. Dojechaliśmy z Łodzi do Norymbergi, z której po przespaniu się wyruszyliśmy rano do celu – czyli miasteczka Vent w Austrii.
  • NOCLEG W GÓRACH -> 6 lat temu spaliśmy w Alpach tuż obok schroniska Martin Busch Hutte za darmo pod namiotem. Było to legalne i ustalone z obsługą obiektu. Zasada była prosta – rozbić można się tuż przed zachodem słońca, złożyć namiot należało tuż po wschodzie. Tym razem zdecydowaliśmy się na nocleg w samym schronisku.
  • NIE DŹWIGAMY -> Nie wzięliśmy zatem namiotu, materaców i tak dużych zapasów jedzenia i wody, jak ostatnio.

Reasumując, podjęliśmy kilka decyzji, które miały nam zapewnić większy komfort podczas całej podróży i wędrówki.

Ruszamy!

Vent – Schronisko Martin Busch Hutte (ok. 7 km)

Samochód zostawiamy w wiosce Vent – na parkingu pod wyciągiem krzesełkowym (6 euro za każdy dzień)
i stąd wyruszymy do schroniska Martin Busch Hutte, w którym mamy zarezerwowany nocleg.

Vent to urokliwa górska wioska położona na wysokości 1895 m n.p.m. i licząca 133 mieszkańców (dane na 01.2023).
Tak naprawdę trudno wychwycić tu domy mieszkalne, każdy budynek wydaje się być hotelem lub pensjonatem.
Wiedzieliśmy, że nie ma tu sklepu – warto zatem dokonać ostatnich zakupów wcześniej – na przykład w miasteczku Solden.

Jest to natomiast świetne miejsce wypadowe na trekkingi i wyprawy górskie o różnych stopniach trudności – np. na Wildspitze – najwyższy szczyt Alp Otztalskich

Naszym celem będzie dziś schronisko Martin Busch Hutte, prowadzi do niego wygodna droga doliną Niedertal – wzdłuż lodowcowego potoku Niedertalbach.

alpy-otztalskie-droga-wolna

Trasa do schroniska powinna zająć ok. 2,5h i w swej monotonności jest niebywale piękna, cały czas na wprost dostojnie wznosi się lodowiec Similaun, a po lewej stronie wyłania się szczyt Mutmalspitze (3522 m n.p.m.)

Na wprost (centralna część zdjęcia) – lodowiec Similaun, po lewej stronie – Mutmalspitze.

Widoki są wspaniałe, jesteśmy na szlaku tak naprawdę sami (minęliśmy po drodze tylko kilka osób) i karmimy się tym pięknem , które nas otacza.

Docieramy do schroniska szczęśliwi i chyba zapomnieliśmy jak tam jest pięknie i jakie przestrzenie będą nas otaczać. Zachwycamy się!

Widok na schronisko Martin Busch Hutte oraz piękny szczyt  Mutmalspitze.

Schronisko położone jest na wysokości 2501 m n.p.m.  i może być super bazą obserwacyjną lub wypadową na otaczające je trzytysięczniki. Naszym celem ma być Kreuzspitze (3455 m n.p.m.), ale najpierw zameldujmy się.

Nocleg rezerwowaliśmy przez internet w sali wieloosobowej na materacach i w związku z tym, że podczas tej operacji system wymagał podania nr karty (w celu jej weryfikacji), byliśmy pewni, że kartą w schronisku można płacić lub, że z tej właśnie karty zostaną pobrane środki.

I całą sytuację możemy śmiało nazwać przygodą bo dalszego jej przebiegu nie przewidzieliśmy. W schronisku można płacić tylko gotówką, której mieliśmy wystarczającą ilość na opłacenie tego noclegu, ale ani euro więcej na zakup pićku czy jedzenia podczas dalszego pobytu.
Kłaniamy się w pas obsłudze tego miejsca, której postawa nie tylko nas uratowała, ale po ludzku wzruszyła. Kiedy pan usłyszał, że po opłaceniu noclegu, zostaniemy bez grosza, z totalnym luzem i zaufaniem zaproponował, że po prostu wystawi nam za nocleg rachunek i jak zejdziemy do miasta to zrobimy przelew.

Absolutnie nie spodziewaliśmy się takiej propozycji, a przede wszystkim takiej porcji zaufania.
Dziękujemy!
A jak już przy zaufaniu jesteśmy – w piwnicy znajduje się pomieszczenie, w którym należy zostawić buty i sprzęt. Na stołówkę nie wolno wchodzić z plecakami, po schronisku należy chodzić w kapciach – te rozwiązania są już wprowadzane w Polsce, niestety zdarzają się przykre kradzieże.

Oczywiście nie mamy informacji jak z kradzieżami w schroniskach jest w Austrii – nie będziemy wysnuwać nie popartych wiedzą wniosków, jednak wiemy jedno – górska kulturka jest na najwyższym poziomie.
Punkt godzina 22 – jadalnia zamknięta, nie ma imprezki przed schroniskiem, ani obok, ani nad, ani w korytarzu, nie ma wrzasków, libacji, wszyscy grzecznie w łóżkach śpią!
To dla nas nowość – czujemy,  że wszystkim zależy, aby się porządnie wyspać przed nadchodzącą wędrówką, a nie zabawić…

Śniadania są wydawane od godz. 6 do 7:30, wszyscy wstają bardzo wcześnie, ogarniają się bardzo cicho i naprawdę czuć, że każdy bardzo się stara, aby nikomu nie przeszkadzać.

Zanim jednak przyszedł poranek, ok. godz. 2 w nocy obudził mnie potworny ból głowy. Choruję na migrenę od kilkunastu lat i wiem, że osobom, którym ten temat, nie jest obcy, nie muszę tłumaczyć, że to nie jest po prostu ból głowy.
Poczułam od razu problemy z błędnikiem, które niestety skończyły się wymiotami.
Wiedziałam, że nie jest dobrze i że nasze poranne wyjście w góry stoi pod znakiem zapytania.
Nie… ja już wtedy wiedziałam, że jest niemożliwe…

Dużo piłam, wzięłam pyralginę, ale rano rozpoczął się niestety dramat.
Nie byłam w stanie ruszyć się z łóżka, a musiałam bo wymioty towarzyszyły mi do wieczora.
To był bardzo trudny dla mnie czas. Nie tylko z powodu dolegliwości, ale również uczucia żalu i niesprawiedliwości.
Na wycieczki górskie mieliśmy na miejscu tylko 2 dni, z czego jeden spędziłam w okropnych męczarniach.

Dlaczego??? To takie niesprawiedliwe!!! Złość, frustracja, bezradność…
Popsułam nasz wyjazd (co za absurd!), Mateusz przeze mnie siedzi w schronisku…
 Znalazłam w sobie jednak dojrzałość, dzięki której przyjęłam, że widocznie coś się miało złego w górach wydarzyć i kosmos postanowił mnie unieruchomić… Pomogło!

Dopiero późnym wieczorem zaczęłam ‘wracać do żywych’, zrobiłam się troszkę głodna i marudna  – to był znak, że zdrowieję 😉

Normą jest to, że po ataku migreny zawsze czuję się bardzo słabo i tak z ręką na sercu – to nie był idealny dzień na wchodzenie na taki szczyt.
Potrafię jednak podejść do tematu odpowiedzialnie i nigdy nie naraziłabym świadomie Mateusza na kłopoty związane np. z tym, że mimo, iż czuję się fatalnie, pcham się do góry, a potem – klops!

Czułam, że mogę iść, ale po prostu rozsądnym tempem, bez szaleństw i z częstymi odpoczynkami, nigdzie się przecież nie spieszyliśmy (czas wejścia na szczyt ze schroniska to ok. 3,5h).
 O wodzie nie trzeba mi przypominać bo zawsze – podczas wszelkich aktywności bardzo chce mi się pić i wlewam w siebie hektolitry płynów, karcąc współtowarzyszy, którzy tego akurat nie robią 😉

Wyszliśmy ze schroniska ok. godz. 8 rano. Było rześko, ale słonecznie, pogoda i widoczność – bajka!
Początkowo ścieżka trawersuje trawiaste zbocze. Pamiętamy, że 6 lat temu brykały po nim świstaki – tego dnia niestety żadnego nie widzieliśmy. Ze względu na dość łatwe podejście, Kreuzspitze jest podobno bardzo popularnym szczytem, ale ani podczas ostatniej wędrówki, ani teraz nie doświadczyliśmy tłumów. Ba! Spotkaliśmy na szlaku dosłownie kilka osób.

Szybkie spojrzenie za siebie i… co za zdziwienie… gdzie się podział mały lodowiec?
6 lat temu w czerwcu szliśmy ze schroniska Martin Busch na przełęcz do schroniska Similaun i tuż przed finalnym podejściem – po lewej stronie drogi widzieliśmy lodowcowy jęzor.
Tym razem wyraźnie widzieliśmy z daleka, że nie ma tam grama śniegu.

2017 rok – czerwiec – mieliśmy szczęście, aby zobaczyć fragment lodowca z bliska

2023 rok – wrzesień – część lodowca Niederjochferner zniknęła – miejsce to zaznaczone jest strzałką

Są to zauważalne i zasmucające zmiany, skłaniające do refleksji.
Efekty zmian klimatu realnie już nam towarzyszą.

Po trawersie pierwszego zbocza, czeka na nas miłe wypłaszczenie terenu, na którym zdecydowaliśmy się zrobić przerwę, by zjeść coś, odsapnąć i przede wszystkim zachwycać się pięknymi widokami.

Krajobraz staje się coraz bardziej surowy, kamienisty – czeka nas przejście po wielkim rumowisku.
Nie ma w tym miejscu żadnej ekspozycji, natomiast wiadomo – skały mocno się ruszają i trzeba się tu ostrożnie poruszać.

Generalnie cały szlak jest oznaczony dobrze natomiast w kilku miejscach faktycznie się ‘zacięliśmy’ i potrzebowaliśmy dłuższej chwili, aby odnaleźć właściwą ścieżkę.
Na szlaku nie ma żadnych poważnych trudności technicznych, sztucznych ułatwień.
Czasem trzeba użyć rąk, aby się ciut podciągnąć, ale nie ma tu ‘strasznych’ momentów – to taki wysokogórski trekking.

Dopiero finalne podejście na samą kopułę szczytową jest węższe, wokół potężna przestrzeń, ale absolutnie do przejścia. Bardziej tu działa sama przestrzeń niż ekspozycja.

Natomiast szlak ten wymaga dobrej kondycji, podejścia są długie i strome. Non stop dzida pod górę 🙂

Pogoda zaczyna się zmieniać, nadciągają chmury, które na szczęście cały czas były nad nami, nie zasłaniały widoków oraz nie przyniosły ze sobą opadów, jedynie lekkie ochłodzenie.
Po ok. 3,5 h od wyjścia ze schroniska dochodzimy do przełęczy, na której 6 lat temu zdecydowaliśmy się na odwrót.

2017 rok – przełęcz pod szczytem Kreuzspitze

Tym razem warunki są świetne i po 20 minutach męczącego podejścia, meldujemy się z radością na szczycie.

 Słońce pięknie wyszło, widoki – oszałamiające, cisza, spokój – chyba byliśmy w niebie!

Widok spod szczytu na przełęcz, z której przyszliśmy.

Mamy dużo czasu i nie musimy pędzić w dół, zostajemy w rejonie szczytu, aby pobyć ze sobą i z tą magiczną przestrzenią.
Do schroniska wracamy tą samą drogą, strome podejście to perspektywa porządnego lania dla kolan na zejściu – i tak było.
Ale wyprawa ta była warta każdego wysiłku i dyskomfortu.

A najważniejsze, że czułam się tego dnia na tyle dobrze, że mogłam tego doświadczyć.

Informacje praktyczne

  • Nocleg w schronisku Martin Busch Hutte -> rezerwowaliśmy przez internet z miesięcznym wyprzedzeniem KLIK! płatność na miejscu TYLKO GÓTÓWKĄ – 28 eu za osobę za nocleg w sali wieloosobowej + śniadanie.
    Sala materacowa jest bardzo komfortowa, a materace to tak naprawdę wygodne łóżka 🙂 UWAGA! Schronisko jest czynne od końca czerwca do końca września .
  • Dojazd z Polski -> Podróżowaliśmy autem z Łodzi do austriackiej wioski Vent przez Niemcy. Dystans ok. 1170 km podzieliliśmy na 2 dni jazdy z noclegiem w Norymberdze. W Niemczech autostrady są bezpłatne, w Austrii nie poruszaliśmy się nimi, aby uniknąć opłat.

PODSUMOWANIE

Bardzo polecamy rejon Alp Otztalskich i szlak na Kreuzspitze wszystkim, chcącym rozpocząć tekkingową (i nie tylko) przygodę z wyższymi górami. Faktycznie jest to kawał drogi z Polski i można wybrać bliższe pasma Alp, ale tu byliśmy i stąd mamy cudowne wspomnienia. Przyroda jest oszałamiająca, szlaki dobrze oznaczone, schronisko pięknie położone, ludzie mega przyjaźni.
Takie góry to my kochamy!