Kaszuby i Pomorze na rowerach

Od kilku już lat konsekwentnie unikamy polskich gór podczas wakacji i długich weekendów.
I chociaż serca zawsze nam się wyrywają w stronę wyżyn, cieszymy się, że udało nam się znaleźć alternatywę, która zawsze nas uszczęśliwia i jest świetną przygodą.

Połączenie roweru i namiotu to nie tylko wielka frajda, ale i wyjątkowa elastyczność i wolność!
Mimo, że Kaszuby eksplorowaliśmy już dwukrotnie, nadal czuliśmy ogromny niedosyt i potrzebę powrotu.
Czujemy się tam wyjątkowo dobrze i bardzo nam się te tereny podobają.

Długi weekend sierpniowy stał się dobrą okazją, aby ponownie pojeździć po Kaszubach. Wybraliśmy nowe dla nas tereny oraz zdecydowaliśmy się ‘zahaczyć’ o Pomorze.

Zarys trasy ustaliliśmy tak naprawdę od razu. Wiedzieliśmy, że mamy 4 dni na jazdę i wiemy gdzie zostawiamy auto. Poszczególne odcinki ustalaliśmy każdego dnia, uzależniając wszystko od miejsca, w którym zdecydowaliśmy się zanocować i naszej fantazji 😉

W 4 dni udało nam się przejechać 335 km, a całą naszą trasę możecie zobaczyć na mapce poniżej.

DZIEŃ PIERWSZY – Pole namiotowe Stolemek – Brodnica Górna – Chmielonko – Chmielno – Garcz – Młyńsko – Staniszewo – Miłoszewo – Lębork – Charbrowski Bór – Gać – Izbica: Baza Turystyczna Familia (92 km)

Dojechaliśmy z Łodzi autem na pole namiotowe Stolemek wieczorem, aby spokojnie rozłożyć namiot i wypocząć. Bez problemu udało się ustalić z obsługą obiektu, że za opłatą 15 zł za dobę, będziemy mogli zostawić auto na parkingu na czas naszych wojaży.
Samo pole – z jednej strony położone malowniczo nad pięknym jeziorem Ostrzyckim, z drugiej – tuż przy ruchliwej szosie. Długi weekend, piątek wieczór – sporo ludzi, było dość głośno, ale… czysto i miło!

Koszt noclegu: 55 zł – w tym nasza dwójka, namiot i samochód.
Długo podziwialiśmy spektakl, zmalowany przez zachodzące nad jeziorem słońce i poszliśmy lulu!

Zachód słońca nad jeziorem Ostrzyckim

Prognozy na sobotę były bardzo dobre, jednak poranek okazał się niespodziewanie chłodny i wydostanie się z komfortowych śpiworów, było dla nas nie lada wyzwaniem 😉
Zmotywowaliśmy się wzajemnie, sprawnie złożyliśmy namiot, zjedliśmy śniadanie i… w drogę!

A nie… przecież już wiecie, że ja – Jadzia bez porannej kawy zamieniam się w monstrum i jestem nadyndana do wieczora. Wspomnienie wczorajszej plujki z campingowego restałrantu, wywołało gigantyczny grymas, zatem Mirek! Szukaj mnie porządnej kawy!
Na nasze szczęście – od porządnej filiżanki dzieliło nas 1,5 km, uratowała nas restauracja Jezioranka w Ostrzycach z super pizzą (testowaliśmy po powrocie), pyszną kawą i ekstra tarasem widokowym nad jeziorem.

Ustaliliśmy, że chcemy dojechać nad morze w okolicę jeziora Łebsko, od którego dzieliło nas ok. 90 km. Bez ciśnienia, fajnym tempem, z przestrzenią na postoje i podziwianie wszystkiego, co nas otacza.

Podczas tego wyjazdu pierwszy raz korzystaliśmy z aplikacji Naviki i musimy przyznać, że jesteśmy z niej bardzo zadowoleni.

Aplikacja świetnie dobiera trasy do rodzaju roweru (MTB, kolarka, rekreacja, rower elektryczny itp), ani razu się z nią nie zgubiliśmy, daje też możliwość zachowania przebytych tras – w naszym odczuciu była naprawdę niezawodna. W ofercie jest bezpłatna wersja podstawowa, my zdecydowaliśmy się na miesięczną, płatną subskrypcję, która pozwoliła m.in. na wybór roweru, co za tym idzie – lepiej dopasowaną nawigację).

Wyruszyliśmy tego dnia dość późno (ok. godz. 11), ale wierzyliśmy, że dotrzemy na luzie nad morze.
Nigdy nie byliśmy w tej części Kaszubskiego Parku Krajobrazowego i oczywiście nie zawiedliśmy się.
Aplikacja wytyczyła nam super trasę przez Brodnicę Górną, Chmielonko i Chmielno – tutaj zatrzymaliśmy się na chwilę nad jeziorem i uzupełniliśmy w sklepie zapasy jedzeniowe.

Chmielno, jezioro Białe

Po chwili odpoczynku udaliśmy się dalej na północ, w stronę Staniszewa, Miłoszewa, a dalej – do Lęborka.
Jeśli aplikacja prowadziła nas asfaltowymi ścieżkami – to były to naprawdę ładne drogi, z ruchem samochodowym o małym natężeniu, które przecinały pola, urokliwe miasteczka i piękne przestrzenie.

O ile podczas naszej Mazurskiej wyprawy korzystaliśmy z nawigacji Velo, która wpychała nas na pełne aut, niesympatyczne asfalty, tak tutaj przejażdżka tymi drogami była przyjemnością i swego rodzaju chwilowym odpoczynkiem od głębokich piachów.
Jednak głównie nabijaliśmy kilometry polnymi drogami, które były po prostu piękne.

Kaszuby kojarzą nam się nie tylko z wyjątkowymi, pofalowanymi terenami, ale też z klangorem żurawi.
Są to bardzo charakterystyczne, dźwięki, które niosą się czasem z daleka.

Kilka razy widzieliśmy żurawie całkiem blisko kiedy łaziły po okolicznych polach lub podrywały się do lotu. Piękno!

Tuż przed Lęborkiem dostaliśmy w gratisie kilkukilometrowy zjazd  szosą, który z jednej strony mocno nas uradował, z drugiej byliśmy świadomi, że przecież ‘robimy’ pętlę i tereny tutaj są naprawdę pofalowane i gdzieś po drodze będzie na nas czekał srogi podjazd, ale tym będziemy się martwić później.
Niestety zabrakło nam czasu na jakiekolwiek zwiedzanie Lęborka, w którym zatrzymaliśmy się tylko na popas, pyszne wegańskie pierogi za 11 zł zapamiętamy do końca życia 🙂

Wybiła godzina 17, zależało nam, aby nad jezioro Łebsko dotrzeć przed zmrokiem, aby w komforcie rozstawić namiot na campingu, przed nami było jeszcze ok. 40 km

Ruszyliśmy na północny – zachód i aż do Charbrowskiego Boru jechaliśmy ścieżką rowerową wzdłuż bardzo ruchliwej trasy. Może nie było to spełnienie marzeń, ale ścieżka ta jest wygodna, szeroka i odpowiednio odsunięta od głównej drogi. Jechało się szybko i komfortowo.
Na wysokości Charbrowskiego Boru skręciliśmy w lewo, aby objechać jezioro Łebsko od południa. Żałujemy, że było już ciemno i szaro i nie mamy żadnego zdjęcia z wyjątkowego  odcinka Rezerwatu przy Słowińskim Parku Narodowym. Ścieżka jest niewygodna, mocno zarośnięta, ale doprawdy baśniowa i piękna!

Szczęśliwie dojechaliśmy do Bazy Turystycznej Famila w Izbicy tuż przed zmrokiem.
Jest to dość spory ośrodek z polem namiotowym, kamperowym, drewnianymi domkami i barem. Czuć mocno PRL, ale jest czysto i mega kameralnie – na polu był tylko nasz namiot i 2 kampery.

Koszt noclegu: 45 zł (w tym nasza dwójka i namiot)

DZIEŃ DRUGI – Baza Turystyczna Familia – Ustka – Rusinowo -> pole namiotowe przy ul. Bajkowej 14 (84,5 km)

Wiele słyszeliśmy o trasie R10 (od Świnoujścia na Hel).

Dobrego  – łatwa i wygodna oraz złego – często mocno odbija od morza i jest poprowadzona głównie ścieżkami asfaltowymi.

Stwierdziliśmy, że skoro planujemy dojechać do Rusinowa, przejedziemy się tą trasą i sami ocenimy ten fragment.  Opcja R10 pokrywała się niemal w 100% z trasą, proponowaną przez naszą aplikację, zatem w drogę!
Pogoda była niestety trochę niepewna. Poranna mżawka, wiatr, ciężkie chmury, nie wyglądało to dobrze. Ale najważniejsze – kawa dla Jadzi była, mogliśmy ruszyć w drogę, która początkowo prowadziła głównie lasami i polami.

Pogoda na szczęście dość szybko zaczęła się poprawiać, po drodze mijaliśmy sporo rowerzystów z sakwami, podoba nam się zwyczaj wzajemnego pozdrawiania, gestu, kiwnięcia głową – to zawsze miłe, podobnie jak w górach czy podczas biegania.

Było dość wietrznie, ale ciepło i słonecznie. Trzymaliśmy się zatem konsekwentnie trasy R10, która na tym odcinku bardzo nam się podobała. Faktycznie – jest poprowadzona czasem daleko od morza, czasem też jechaliśmy asfaltem, ale nadal było pięknie!

Niestety tego dnia miałam potężne zderzenie z owadem (osa, giez…?), który finalnie ugryzł mnie w wargę.
Chwile pełne dramatu i łez 🙂 Na szczęście skończyło się na wieczornej opuchliźnie i bólu – bez reakcji alergicznej.
Humor taki se, do tego zrobiłam się głodna (co zaraz po braku kawy wywołuje u mnie wybitne nadyndanie i czepialstwo), na szczęście polska wieś serwuje najlepsze specjały z możliwych. Zebraliśmy trochę śliwek i jabłek oraz jedną kukurydzę, których smak był po prostu obłędny!

Bliżej Ustki trasa była poprowadzona wzdłuż nadmorskiego pasa lasu – ładnie, ale bardzo tłoczno.
Sporo rowerzystów, plażowiczów, jak dla nas za sporo 🙂 Na szczęście tuż za Ustką zrobiło się zupełnie pusto.

Tuż przed zmrokiem udało nam się dojechać na bardzo kameralne pole namiotowe przy ul. Bajkowej 14.

Nasz namiot okazał się jedynym, oprócz tego kilka osób w 3 przyczepach.
Koszt noclegu: 60 zł (w tym nasza dwójka i namiot).
Duży plus za klimatyczne miejsce do przygotowywania posiłków oraz czystość sanitariatów.

DZIEŃ TRZECI – Rusinowo – Zaleskie – Starkowo – Krężołki – Sycewice – Ciechomice – Płaszewo – Pole Namiotowe Trzebielino (76 km)

Trzeci dzień w rejonie Bałtyku, a my go jeszcze nie widzieliśmy…?

Od tego zatem zaczniemy! Po spakowaniu dobytku pojechaliśmy prosto na plażę w Rusinowie – miasteczko to leży tuż obok Jarosławca, w którym spodziewaliśmy się tłumów – stąd pomysł na nocleg właśnie tutaj. I o ile pole namiotowe faktycznie było bardzo ciche i kameralne, tak już plaża mimo wczesnej pory do takich nie należała. No tak… nie zapominajmy, że jest długi weekend.
Zatem szybki, jodowy wdech i w drogę!

Tutaj tak naprawdę rozpoczęła się nasza droga powrotna, podzielona na dwa etapy – dwa dni.
W połowie całej tej trasy znaleźliśmy tylko jedno pole namiotowe, zdecydowaliśmy, że będzie ono naszym noclegowym przystankiem. Mieliśmy tego dnia do przejechania ok. 76 km i ponownie wybraliśmy trasę R10, którą dojechaliśmy w okolice wsi Zaleskie.

Czytaliśmy sporo opinii, że trasa R10 jest dość słabo oznaczona.
Oczywiście przejechaliśmy tylko jej mały fragment, ale na tym odcinku nie mieliśmy absolutnie żadnych problemów.

Znaki są w naszym odczuciu ustawione wystarczająco często, dodatkowo kilka razy widzieliśmy poziome oznaczenia na samym asfalcie oraz czytelne mapki.
 Na tym odcinku w ogóle nie korzystaliśmy z nawigacji w naszej aplikacji.

Dosłownie rzecz ujmując – zgadza się, tutaj morza ze ścieżki nie widać, ale mijamy piękne przestrzenie i naprawdę jest się czym zachwycać.

Na wysokości wsi Zaleskie pożegnaliśmy się z R10 i odbiliśmy na południe, pokonując głównie szutrowe trasy, a jeśli trafiły się asfaltowe to poprowadzone urokliwymi miasteczkami.

Im dalej na południe, tym piękniej. Lasy, pola, rzeczki, z przyjemnością zatrzymywaliśmy się, aby po prostu posiedzieć i nacieszyć oczy.

Nigdzie nam się nie spieszyło, ale standardowo – chcieliśmy dojechać przed zmrokiem.
Na miejscu okazało się, że pole namiotowe w Trzebielinie jest tak naprawdę dość dzikie – przy bazie kajakowej i bez sanitariatów.
Dla nas to żaden problem, szczęśliwie zastaliśmy pana z obsługi, który pakował już sprzęt i miał za chwilę odjechać.
Pan ten poprosił o 10 zł – tak 10 zł!!!
Bo tylko tyle u nich kosztuje rozstawienie namiotu, na siłę wcisnęliśmy mu 20 zł, co więcej – przy polu stoją 2 domki do wynajęcia, z jednego z nich tego dnia wyjechali goście, pan zaproponował, abyśmy wzięli w nim prysznic, przygotowali ‘po ludzku’ posiłek i zostawił do niego klucze.

Kłaniamy się w pas bo było to takie miłe i ludzkie!
Zwłaszcza, że rano zaczęło lać i super było zjeść śniadanko pod dachem 🙂

DZIEŃ CZWARTY – Pole namiotowe w Trzebielinie – Niedarzyno – Bytów – Węsiory – Gołubie – Kolano – Pole namiotowe Stolemek

Obudziliśmy się dość wcześnie, mając na uwadze prognozy – od rana ma popadać, a potem prawdziwy skwar.

Niestety ostatni dzień naszej wyprawy rozpoczął się deszczowo.
Na szczęście bardzo sprawnie udało nam się złożyć namiot jednak tuż po wyruszeniu w trasę bardzo szybko musieliśmy zjechać na stację benzynową, aby przeczekać ulewę. Wiedzieliśmy, że ma być gorąco i chcieliśmy przejechać jak najwięcej kilometrów w komfortowej temperaturze.

Po kwadransie mogliśmy ruszyć w drogę… Robiło się naprawdę gorąco i był to zdecydowanie dla nas najtrudniejszy dzień rowerowy ‘w karierze’.
Wytyczone ścieżki prowadziły przez głębokie piachy, co chwilę musieliśmy zsiadać z rowerów, pchanie ich (często pod górę), odbierało nam siły.
Najpierw to było nawet fajne… taka przygoda…
Ale mniej więcej na wysokości wsi Niedarzyno, zgodnie stwierdziliśmy, że taka jazda nie ma sensu, że się obrażamy na świat i w takich piachach jechać nie będziemy 😉

Do celu zostało nam ok 50 kilometrów, temperatura przekraczała 30 stopni w cieniu, podjęliśmy decyzję, że do celu już jedziemy tylko asfaltem. I był to mądry wybór.
I tutaj kolejny punkcik dla aplikacji Naviki
wystarczyło jedno kliknięcie, aby zmienić trasę terenową na taką dla kolarek – czyli asfalt.
To był ciężki dzień, kilka razy musieliśmy się zatrzymać, aby się schłodzić i odpocząć w cieniu i mimo, że jazda po szosie pozwala na większą prędkość / pęd powietrza to czuliśmy jakby ktoś odpalił w naszym kierunku wielką dmuchawę z gorącym powietrzem.
Byliśmy już trochę zmęczeni trzema dniami jazdy, a warunki tego dnia nie sprzyjały nam. Dbaliśmy o to, by pić wodę i nawadniać się dodatkowo elektrolitami.

Dodatkowo musieliśmy spłacić dług po tym dłuuugim zjeździe przed Lęborkiem (pierwszego dnia) i dwukilometrowy turbo podjazd w tym skwarze dosłownie nas wykończył 🙂
Ale udało się szczęśliwie dojechać na pole namiotowe i w 20 minut ogarnąć namiot i nasze 2 kąpiele, aby zdążyć przed zamknięciem do knajpki na zasłużoną pizzę.

Co ze sobą zabraliśmy:

  • namiot trójka – waga: 2,5 kg
  • maty samopompujące
  • śpiwory
  • sakwy 60 litrów / 700 gram
  • uchwyt + etui na telefon i powerbank, aby w czasie jazdy móc korzystać z map
  • zainstalowana w telefonie aplikacja Naviki
  • kuchenka na paliwo stałe + paliwo stałe
  • suchy prowiant na 4 dni (na bieżąco kupowaliśmy pieczywo i wodę)
  • opony uniwersalne, ale z bardziej agresywnym bieżnikiem, dającym większy komfort na piachach i szutrach

PODSUMOWANIE

Bez dwóch zdań – jesteśmy totalnie zakochani w Kaszubach.
Czasem trudno wytłumaczyć dlaczego w danym miejscu czujemy się po prostu dobrze.
Energia tych terenów jest dla nas jednocześnie kojąca i ładująca baterie.
Niesamowita przyroda, krajobrazy, dzikość i dzicz oraz niezwykle uprzejmi ludzie.

Przeżyliśmy kolejną, wspólną, piękną przygodę, mieszcząc się w naprawdę rozsądnym budżecie i wspierając nawzajem na całej trasie.

Wyjeździliśmy wiele kilometrów i wspomnień.
A dokąd udamy się na rowerach następnym razem…?
Coś wymyślimy, Polska jest naprawdę piękna!