Mazury na rowerach

Długi, czerwcowy weekend zbliżał się wielkimi krokami, nauczeni doświadczeniem i świadomi swoich potrzeb, wiedzieliśmy, że nie zdecydujemy się na pewno na wyjazd w góry, który zafundowałby nam raczej nerwy i rozczarowanie.
Generalnie – długie weekendy i góry to dla nas nie jest dobre połączenie, a że szukamy dziczy, postanowiliśmy, że pojeździmy na rowerach, które dają nam ogromną swobodę i elastyczność.

Kiedy rok temu powróciliśmy z Kaszubskiej Marszruty KLIK!, byliśmy pewni, że to będzie cel naszej kolejnej wyprawy rowerowej.
Jednak zachęcani opiniami bliższych i dalszych znajomych oraz internetowymi relacjami z Mazurskiego Velo, postanowiliśmy zweryfikować nasze plany.

To była szybka, dość spontaniczna decyzja, ale dzięki wnioskom i doświadczeniom z zeszłorocznej eksploracji Kaszub, logistyka, dotycząca np. pakowania i doboru opon, okazała się prosta i przyjemna.

Gorzej z trasą – przed wyjazdem mieliśmy wyjątkowo dużo pracy, spraw do ‘pozamykania’ i zabrakło nam czasu na to, aby na spokojnie usiąść, poprzeglądać internety, poczytać, ustalić choćby zarys tras na 3 dni jazdy. Opierając się na przekazanych nam przez znajomych opiniach, uznaliśmy, że po prostu trasy rowerowe na Mazurach są fajne i warto tam pojechać.
Trochę na żywioł, ale no przecież tam nie może być brzydko 😉

Ustaliliśmy, że pierwszy dzień poświęcimy na dojazd z Łodzi na Mazury i na spokojnie się prześpimy, aby z porządną mocą ruszyć następnego dnia w trasę.
Udało nam się na szybkości znaleźć nocleg w Wilkasach – i tak spontanicznie wyłonił się punkt początkowy całej naszej wyprawy.

DZIEŃ PIERWSZY – Wilkasy –> Piękna Góra –> Guty –> Kamionki –> Doba –> Pilwa –> Jerzykowo –> Łabapapa –> Sztymont Mały –> Mamerki –> Pole namiotowe w Leśniewie (48,2 km)

Wyspani i wypoczęci, rozpoczęliśmy dzień od złożenia rowerów (przewoziliśmy je wewnątrz auta), finalnego spakowania sakw i ogarnięcia paczki z czystym odzieniem na nasz powrót 🙂
Dzięki uprzejmości obsługi  hoteliku Fregata w Wilkasach mogliśmy zostawić samochód na 3 dni (bez dodatkowej opłaty) na ich parkingu. Dziękujemy!

Legendy głoszą, że jeśli nie rozpocznę dnia od kawy to będę czepialska i nieznośna aż do zmroku.
Zatem  w trosce o dobre samopoczucie Mirka, nakazałam mu, by znalazł prędko miejsce na poranną kofeinę.
Wyruszyliśmy z Wilkas na północ i kawałek za kanałem Niegocińskim, skręciliśmy w lewo. Dojechaliśmy do portu Netta nad jeziorem Kisajno, aby w oldskulowym barze napić się kawki i zaplanować jakkolwiek dzień.

Ustaliliśmy, że będziemy się kierować na północ, że ten pierwszy dzień chcemy potraktować lajtowo – rozruchowo (maks 50 km), a naszym celem noclegowym będzie pole namiotowe w Leśniewie.
Już ok. godz. 11 temperatura odczuwalna była naprawdę wysoka, zrobiliśmy porządne zapasy pićku i ruszyliśmy dalej.

Każdy ma swoją technikę nawadniania, Mirek jest klasycznym fanem bidonów, z których ja np. bardzo nie lubię korzystać na wyboistych ścieżkach. Dlatego zawszę jeżdżę z moim biegowym plecakiem – z bukłakiem, z którego picie podczas jazdy jest dla mnie mega komfortowe 😉

Mijając po prawej stronie jezioro Kisajno, dojechaliśmy do wsi Guty, dalej odbiliśmy na północny zachód w stronę wsi Kamionki i Doba. Tutaj polecamy się na chwilę zatrzymać.
Nad brzegiem jeziora Dobskiego jest parking z wiatą, w której można odpocząć i schronić się na chwilę przed słońcem. Miejsce to bardzo ładne, żadnych tłumów – byliśmy tam zupełnie sami.

Lokalizacja – KLIK

 Dzika plaża przy wiacie na parkingu we wsi Doba

Po chwili relaksu nad jeziorem, wyruszyliśmy w stronę Pilwy wyjątkowo sielskimi ścieżkami.
Mimo, że trasa prowadziła w pewnej odległości od brzegu, była niezwykle urokliwa.

W pewnym momencie zobaczyliśmy na drzewie drewniany znak z napisem ‘Bike bar’, skręciliśmy w jego stronę, by po kilkuset metrach dotrzeć do cudownej przestrzeni, nazwanej Pilwa 17 KLIK!

Można tu zjeść, odpocząć, uzupełnić bidony, zanocować w vintage przyczepie, drewnianym domku lub pod namiotem.

W starej stodole stworzona jest cudna strefa relaksu z kanapami.
A gospodarzami są niezwykle gościnni i otwarci ludzie, którzy wpompowali w to miejsce potężny ładunek serca i dobrej energii.
To zawsze czuć kiedy ludzie lubią ludzi!

Bardzo polecamy i z przyjemnością wrócimy pod namiot.

Rozleniwieni sielską atmosferą tego miejsca, żegnamy się i jedziemy dalej.
Mijamy kolejno wieś Jerzykowo, Łabapa, za którą skręcamy w lewo i już szosą kierujemy się w stronę osady o nazwie Sztynort Mały i dalej na Mamerki, za którymi mieliśmy spory kłopot, związany z lokalizacją dalszej trasy.
Bez wątpienia na mapach Velo oraz Google jest jakiś błąd, który spowodował, że utknęliśmy przed zabytkowym, zamkniętym mostem – z opcjami:

  • przejścia przez niego (mimo tabliczki z zakazem)
  • pokonania kanału Mazurskiego wpław 😉
  • zawrotki i szukania innych opcji (których nie widzieliśmy na żadnej z tych map).

Nie wiedzieliśmy dokąd mielibyśmy tak naprawdę zawrócić i czy ‘tam’ (czyli nie wiemy gdzie) udało by się przejechać na drugą stronę kanału.Mimo kilku ubytków w deskach, most wyglądał stabilnie, uznaliśmy, że to jedyne logiczne i trochę nierozsądne wyjście, którego oczywiście nikomu nie polecamy 😉

Mirek – bohater przeprowadził przez most oba rowery, ja na wdechu i z prawie zamkniętymi oczami przeszłam przez to dziadostwo, ale serio – nigdy więcej!

Sam początek mostu nie wyglądał źle, ale im dalej – tym więcej prześwitów i ruszających się desek. Po powrocie próbowaliśmy to na spokojnie przeanalizować, ale nadal nie wiemy w którym miejscu (i czy) popełniliśmy błąd.
Lokalizacja mostu KLIK!

Po tej emocjonującej przeprawie, ruszyliśmy już spokojną drogą w stronę pola namiotowego w Leśniewie, niestety poczułam, że zaczyna mi się zapadać klamka i hamulec coraz gorzej reagował na nacisk, co oznaczało kłopoty i najprawdopodobniej zapowietrzenie hamulca.

Sam camping był jednym z najpiękniejszych, na których mieliśmy okazję nocować. Niezwykle przestrzenny, pięknie położony i chyba na tyle mało popularny, że na tej wielkiej powierzchni zliczyliśmy w sumie kilka namiotów i camperów. Ach! I boćka, który przechadzał się między nimi.

Pole namiotowe w Leśniewie (Kaczory 14) – lokalizacja KLIK  położone jest nad samym brzegiem jeziora Rydzówka.
Za rozstawienie namiotu i nasz nocleg zapłaciliśmy w sumie 40 zł – bardzo ok!

I teraz przyszedł moment na poważne przemyślenie sytuacji, związanej z moimi hamulcami, które pilnie potrzebowały odpowietrzenia. Najbliższe 2 serwisy znaleźliśmy na mapie w Węgorzewie, do którego postanowiliśmy z samego rana pojechać i potem ustalić dalszą trasę.

DZIEŃ DRUGI – Wstaliśmy wcześnie, aby złożyć namiot, zjeść śniadanko i dojechać do Węgorzewa na otwarcie serwisu rowerowego.

Pole namiotowe w Leśniewie –> Węgorzewo –> Stręgiel – >Pozezdrze –> Ogonki –> camping Rusałka w Węgorzewie (37 km)

Najpierw trafiliśmy do serwisu, połączonego ze sklepem przy ul. Zamkowej 33 – tutaj pani nie miała odpowiednich narzędzi… trudno!

Potem podjechaliśmy do warsztatu ATB ROWERY przy ul. Zamkowej 4. Mimo fatalnych opinii w google, postanowiliśmy się tam udać, no trochę nie było wyjścia. Miejsce na pierwszy rzut oka wyglądało spoko, garażowa kanciapa, oaza osoby, która uwielbia dłubać i naprawiać.

Błąd! Pan spec rozpoczął naszą krótką relację od szowinistycznej pieśni, pełnej wątpliwości czy taka (jaka?) kobita daje radę za chłopem jechać i to na rowerze… i to z sakwami…
Panie specu, przejdźmy do konkretów, czy może nam pan pomóc?
I tu kolejny singiel tej marnej płyty, niby hit, ale chcesz o tym zapomnieć…
Pan nie naprawi bo takich (hydraulicznych) hamulców nie odpowietrza, bo hydrauliczne hamulce to zło, bo te przerzutki to zło, bo cały ten pani rower to zło….
Zatrzymajmy się tutaj, mój ognisty temperament został wystawiony na wielką próbę, mój dyplomatyczny pierwiastek nakazał nam się obrócić na pięcie i bez obietnicy kolejnego spotkania, pożegnać z panem.

Mirek postanowił wziąć sprawy i moje hamulce w swoje ręce, udał się więc do najbliższej apteki, w celu zakupienia zestawu naprawczego, w skład którego wchodziły strzykawka i zestaw infuzyjny, na stacji benzynowej kupiliśmy płyn hamulcowy, a w sklepie ze wszystkim WD40, z którego Mirek zdemontował rurkę.
Chyba opublikujemy odpowiedni tutorial i roześlemy do obu serwisów.

Mirkowi udało się tym zestawem dość sprawnie odpowietrzyć hamulce, pozostał jednak niesmak – w tak dużej miejscowości, w której zapewne większość odwiedzających serwisy to osoby w podróży, potrzebujące pilnego wsparcia, nie udało się uzyskać pomocy w tak niby fachowych miejscach.

Straciliśmy pół dnia, trochę nerwów, na szczęście moje hamulce znów działały i można było planować dalszą trasę.
Widzieliśmy, że już dużo tego dnia nie wyrzeźbimy, chcieliśmy trochę pojeździć i znaleźć kolejny camping.

Udaliśmy się na wschód od Węgorzewa i zrobiliśmy krótką pętlę przez Stręgiel i Ogonki – z powrotem do Węgorzewa, w którym zanocowaliśmy na campingu Rusałka.
Na więcej kilometrów nie starczyło tego dnia czasu, ale nie o nabijanie licznika przecież chodzi…
Nakarmiliśmy się pięknymi widokami, super pogodą, ciszą i po prostu byciem RAZEM  drodze.

Pole namiotowe Rusałka w Węgorzewie KLIK! nie było już tak kameralne jak to w Leśniewie, ale również bardzo rozległe, z czystymi sanitariatami i przystępną ceną – za namiot i nasz nocleg zapłaciliśmy łącznie 49 zł.

DZIEŃ TRZECI: Pole namiotowe Rusałka –> Węgorzewo –> Gębałka –> Jakunówko –> Jeziorowskie –> Podleśne –> Wolisko –> Borki –> Możdżany –> Kruklanki –> Grądy Kruklanieckie ->  Sulimy –> Giżycko –> Wilkasy (76,5 km)

Poranek rozpoczęliśmy od czynności, mającej zapewnić miłą atmosferę do końca dnia czyli zaserwowania mi kawy. Na terenie campingu Rusałka znajduje się miła restauracja, kawa została wpompowana, mogliśmy wyruszyć w drogę.
Niby powrotną – bo celem był parking z naszym autem w Wilkasach, ale wytyczyliśmy sobie trasę maksymalnie długą, aby jak najwięcej tego dnia zobaczyć.

Niestety większość tras Velo w tym rejonie jest poprowadzona szosami (o czym wspomnimy jeszcze w podsumowaniu), musieliśmy zatem Propozycję Velo trochę zmodyfikować, aby nie jechać ciągle asfaltem.
Wyjechaliśmy z Węgorzewa na południowy wschód i we wsi Jakunówko skręciliśmy na południe, mijając po prawej stronie niewielkie jezioro Gołdapiwo.
Stąd skierowaliśmy się na wschód, w stronę Rezerwatu Przyrody Borki, zaintrygowała nas legenda o Diabelskim Głazie.
O ile samo to miejsce nie jest może spektakularne, tak same lasy – bajka!

Piękne ścieżki, dzikie krajobrazy – świetne miejsca do pojeżdżenia.

Po kilku kilometrach dojechaliśmy nad jezioro Wolisko, nad którym znaleźliśmy dziki, niezwykle urokliwy zakątek.

Takich Mazur szukaliśmy, sielskich, dzikich i bez tłumów. Posiedzieliśmy tu dłuższą chwilę, odświeżyliśmy się i ruszyliśmy na zachód.

Zatrzymaliśmy się w Kruklankach i tu bardzo polecamy Moto Gospodę KLIK
Sporo opcji wege, uszczęśliwiono nas tam pysznymi plackami ziemniaczanymi, zupą kukurydzianą i chłodnikiem.

Stąd przez Grądy Kruklanieckie kierowaliśmy się już w stronę Giżycka i finalnie parkingu w Wilkasach.

Mimo, że głębokie piachy dawały nam w kość, musimy przyznać, że te tereny są po prostu piękne i ani przez moment nie żałowaliśmy, że zamieniliśmy asfalt na szutry i polne ścieżki.
Wielkie uznanie dla lokalnych kierowców, którzy widząc nas z naprzeciwka, zatrzymywali się, czekając aż przejedziemy, aby nam nie kurzyć. To było mega miłe!

PODSUMOWANIE

Mamy kilka wniosków i odczuć po tej wyprawie, którymi pragniemy się z Wami podzielić, porównując wiele aspektów do naszych kaszubskich eksploracji, które opisaliśmy TUTAJ.

Co nam się podobało:

  • Mimo, że ‘kręciliśmy się’ wokół popularnych miejscowości (Węgorzewo / Giżycko) podczas długiego weekendu, bez problemu udało nam się uniknąć tłumu i zgiełku.
  • Ukształtowanie terenu było niezwykle ciekawe, ilość podjazdów mocno nas zaskoczyła, ale dzięki takiemu – pofalowanemu profilowi trasy, była ona po prostu ciekawsza i mniej monotonna.
  • Wszystkie trasy, które nie były poprowadzone asfaltem, były piękne, sielankowe, przywołujące wspomnienia z dzieciństwa.
  • Spora ilość pól namiotowych, które są ładnie położone, zadbane i oferują nocleg w naprawdę przystępnej cenie.

Co nam się nie podobało:

  • Inspirowaliśmy się propozycjami Velo i tutaj spore rozczarowanie – większość tras prowadzi asfaltowymi drogami, z lasami po obu stronach, bez widoków na bardzo długich odcinkach. Nie wiemy (ale się dowiemy) z czego to wynika, ale trasy na Kaszubach są poprowadzone praktycznie wzdłuż linii brzegowych jezior, co zapewnia wyjątkowe widoki i super kontakt z przyrodą.
    Modyfikowaliśmy naszą trasę tak, aby omijać asfalt, ale wiejskie ścieżki nadal są poprowadzone dość daleko od jezior, których po prostu nie widać podczas jazdy. Zatem odczucia mamy takie, że jeździliśmy po Mazurach i szukaliśmy dojazdu do jezior, aby je w końcu zobaczyć 🙂
  • Skutery wodne….. tragedia! Nie wiemy czy Kaszuby są pod większą ochroną, ale tam tego nie doświadczyliśmy. Sceny jak z fatalnego filmu. Rozłożyliśmy kocyk, świerszcze cykają, ptaszki w trzcinach świergolą i nagle tę bajkę przerywa potworny i niekończący się przez najbliższą godzinę ryk silnika. Na wodnym monstrum widzimy młodego, prężnego amatora, który ku zachwytowi niewiast na pomoście, popisywał się kolejnymi piruetami i akrobacjami na wypożyczonej maszynie. I tak było codziennie i co wieczór, kiedy próbowaliśmy zasnąć w namiocie.
    Żarty na bok bo naprawdę uważamy, że ma to fatalny wpływ na przyrodę…

Co ze sobą zabraliśmy:

  • namiot trójka – waga: 2,5 kg
  • maty samopompujące
  • śpiwory
  • sakwy 60 litrów / 700 gram
  • uchwyt + etui na telefon i powerbank, aby w czasie jazdy móc korzystać z map
  • zainstalowana w telefonie aplikacja Green Velo KLIK!
  • kuchenka na paliwo stałe + paliwo stałe
  • suchy prowiant na 3 dni
  • opony uniwersalne, ale z bardziej agresywnym bieżnikiem, dającym większy komfort na piachach i szutrach

Czyniąc takie najprostsze w sercu porównanie, zdecydowanie bardziej podobała się nam Kaszubska Marszruta – tylko z jednego powodu. Jak Już wcześniej wspomnieliśmy ścieżki są poprowadzone często wzdłuż linii brzegowej lub w takiej odległości od niej, że podczas jazdy widzi się jeziora.
Być może ukształtowanie Mazur i położenie miasteczek nad jeziorami po prostu nie pozwala na wytyczenie szlaków rowerowych lub po prostu ścieżek w ten sposób…

Jednak Mazury to ogromny teren do eksploracji, wyjechaliśmy szczęśliwi, ale i głodni kolejnych doświadczeń z tych terenów. Wrócimy!